Norweskie Flåm czyli (nie) zwykły reportaż o podróży z dziećmi
- Martyna

- 31 mar
- 5 minut(y) czytania
Flåm czyli (nie) zwykły reportaż o podrózy z dziećmi do mojej ulubionej miejscówki w Norwegii. Jeśli liczycie na reportaż o wspaniałych i nieodkrytych miejscach, muszę was troszkę zmartwić, będzie o wspaniałych miejscach, ale już dawno odkrytych, za to opowiem Wam jak podróżujemy my i nasze dzieci.
Zapraszam na moją relację z wycieczki do Flåm.
Mieszkamy w Norwegii 2,5 roku, a jakoś nigdy nie było nam po drodze, żeby ja poznać . Znajomi co chwile podsyłają filmiki odszukane w czeluściach internetu jak to pięknie jest u nas, tymczasem rozglądając się w około po moim mieście, zastanawiam się czy ja na pewno mieszkam w Norwegii. Nie oszukujmy się Sarpsborg to jedno z tych miast, gdzie turyści raczej nie zaglądają, no chyba, że kogoś interesuje fabryka celulozy, która znajduje się właśnie w Sarpsborgu.
Ciąża się skończyła Jagienka, zaczęła ogarniać rzeczywistość i odróżniać dzień od nocy, więc to najwyższy czas żeby się gdzieś wybrać. Do tej pory, jak tylko było to możliwe wybieraliśmy raczej ciepłe kierunki, a norweskie zwiedzanie zostawialiśmy na „ potem „ lub na „ kiedyś „.
W końcu tupnęłam nogą i powiedziałam mężowi, że w niedziele gdzieś jedziemy, nie wiem gdzie, ale wiem po co, muszę odetchnąć … i niech nawet nie waży się proponować po raz setny spaceru po Starym Mieście we Fredrikstad, bo położę się na ziemi i będę tupać nogami.
W sobotni poranek odebrałam telefon od męża, który był w pracy.
-Co powiesz na wycieczkę do Flåm ?
-Kiedy ?
-Dzisiaj, pojedziemy, prześpimy się i mamy całą niedziele na zwiedzanie.
Nie pamiętam czy najpierw zdążyłam się spakować czy rozłączyć...ale wizja 5,5h jazdy z dwóją dzieci na pokładzie już dawno mnie tak nie ucieszyła.
Ktoś powie, że to nie rozsądne jechać tyle kilometrów, męczyć dzieci i siebie.
A ja powiem, że jeżeli już samą podróż potraktujesz jak przygodę życia, to ilość kilometrów i czasu spędzonego w samochodzie przestaje tak bardzo przerażać.
Jako, że miała to być wycieczka raczej nisko budżetowa, przygotowałam prowiant. Zresztą nic tak dobrze nie smakuje jak własnoręcznie zrobione kanapki od razu po starcie .
Ruszyliśmy około godziny 15:00 na miejscu byliśmy w okolicach 21:00.
Tak jak powiedziałam tak zrobiliśmy.
Nasza przygoda rozpoczęła się już w momencie wejścia na pokład (samochodu).
Nie wiem jak nasze dzieci, które większość drogi przespały, ale my czerpaliśmy radość z każdej najmniejszej górki czy jeziora. Słońce zaszło, a my dalej przezywaliśmy piękno okolicy i planowaliśmy jaką trasą pojedziemy z powrotem, żeby to wszystko zobaczyć, ale już w dziennym świetle.
Zatrzymaliśmy się we Flåm w hostelu.
Najtańsza opcja na bookingu. Wolnostojące domki z pokojami, wspólną kuchnią i łazienką, dzięki niskiemu obłożeniu mieliśmy cały domek do swojej dyspozycji.
Nie oczekiwaliśmy luksusów i też takich nie doświadczyliśmy.
Pokoje przypominały raczej czasy kolonijne w po komunistycznych ośrodkach wczasowych. Akurat to bardzo nam się podobało i pozwoliło wrócić wspomnieniami do czasów, kiedy jako nastolatki wspólnie jeździliśmy z moim mężem na obozy.
Helenie, naszej starszej córce, zawsze podobają się miejsca w których się zatrzymujemy.
„ mamo to jest naprawdę fajny, nowy domek. Będziemy tu mieszkać? „
Słyszymy za każdym razem gdy gdzieś wyjeżdżamy.
Nic nie jest większą przygodą niż spanie w obcym łóżko, w obcym miejscu... Czy ja powinnam się już zacząć o nią martwić?
Nam towarzyszyło tylko jedno zmartwienie- pogoda. I choć to było koniec lutego, wiosna już dawało o sobie wyraźnie znać. Wieczorem zaczęło padać i przeraźliwie wiać.
Jak to mówią optymiści nie ma złej pogody... ja raczej należę do realistów i wiedziałam, że spacer z dwójką dzieci w deszczu i podczas silnego wiatru, po prostu nie będzie przyjemny.
Tego wieczoru zasypiałam z lękiem, ale i dużą wiara, że jutro będzie piękny dzień.
Czy wy też tak macie, że jak gdzieś jedziecie, szczególnie na bardzo krótko, macie poczucie, że każdą minutę dnia musicie wykorzystać w pełni.
Ja tak mam, więc najlepiej zarządziłabym pobudkę o piątej rano, żeby czerpać z tego dnia jak najwięcej.
Na szczęście jest mój mąż. Ten człowiek na drugie imię powinien mieć ostoja, a na trzecie spokój.
I jak się tak nakręcam, wprowadzam musztrę, a w efekcie denerwuje bo nasza trzy latka rozumie co do niej mówię, ale mnie nie słucha, a Jagienka, która ma 8 miesięcy, słucha ale nie rozumie... Wtedy wkracza on, każe mi się zatrzymać i przytulić co w efekcie bardzo często denerwuje mnie jeszcze bardziej bo jest 10:00 do zachodu słońca pozostaje 8.5 godziny więc nie ma czasu na czułości.
Po śniadaniu, posprzątaniu i wymeldowaniu miała się zacząć nasza wycieczka, choć tak naprawdę ona zaczęła się już dnia poprzedniego.
Pogoda dopisała, na niebie już od rana zaczęło przebijać się słońce, co mnie nie tyle uspokoiło, co po prostu wprawiło w świetny nastrój.
Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od miejscowości Aurland najbardziej charakterystycznego punktu w okolicy Stegastein czyli platformy widokowej, która znajduje się na wysokości 650 m nad fiordem Aurlandsfjord. Już sama droga do tego miejsca, zapierała dech w piersiach. Co chwilę stawaliśmy, żeby uwiecznić widoki, które nam towarzyszyły.
Nie wiem czy to zasługa koronawirusa czy pory roku, że trafiliśmy na zupełny brak turystów w tamtej okolicy. Więc platforma była cała nasza i mogliśmy w pełni cieszyć się i napawać widokiem, bez obaw, że będziemy przeszkadzać innym.
Całą swoją wycieczkę zaplanowaliśmy dzięki Sylwii, która prowadzi fantastycznego bloga Kierunek Norwegia i dokładnie opisała na nim gdzie warto się wybrać jeśli będzie się w tamtych okolicach.
Kolejnym naszym punktem niedługo drogi od Aurland była osada z dużą ilością drewnianych domków Otternes najstarsze z nich zostały wybudowane około 1700 roku. Ze względu na swoje otoczenie, miejsce to było wykorzystywane jako oprawa kilku nagrań filmowych.
Ten punkt wycieczki bardzo spodobał się Helenie, domki z małym wejściami, skrojone pod 3 latka całkowicie jej odpowiadały. Padło również pytanie dlaczego nie mieszkamy właśnie tutaj.
Też się nad tym zaczęłam zastanawiać, pić codziennie rano kawę z takim widokiem- bezcenne.
Jagna została nie wzruszona na uroki otoczenia.
Pora na Flåm, w punkcie wycieczki raczej nie standardowo muzeum i lunch na trawie, blisko stacji kolejowej.
Nie wybraliśmy się na wycieczkę Flåmsbana czyli pociągiem w jedną z najpiękniejszych tras widokowych. Ten punkt zostawiliśmy sobie na lato, podobnie jak wycieczkę statkiem po fiordzie. W tym czasie zarówno wycieczki statkiem jaki i pociągiem są bardzo ograniczone.
Całe Flåm było dość opustoszałe, mi to nie przeszkadzało, ale na pewno wzbudziło ciekawość i będę chciała zobaczyć to miejsce podczas gdy tętni życiem.
Lunch na trawie przerodził się w lunch na placu zabaw.
Tak się składa, że jak się jest rodzicem to można opuścić wiele rzeczy, ale plac zabaw jest punktem obowiązkowym, każdej wycieczki.
Po lunchu ruszyliśmy do Undredal, wioska ta nazywana kozią, słynie z pysznego koziego sera oraz pierwszej mleczarni serów kozich w Norwegii. Produkcja sera jest nierozerwalnie związana z tożsamością wioski.
W wiosce znajduje się również mały kościółek Stavkirke, który pochodzi z XII wieku i jest najmniejszym, wciąż używanym, kościołem słupowym w Skandynawii.

W tym miejscu mogłabym napisać, że nasza wycieczka dobiegła końca, ale tego nie zrobię, ponieważ droga powrotna również była ciekawa i malownicza.
Mieliśmy okazję przejeżdżać przez najdłuższy na świecie tunel drogowy Lærdalstunnelen. Tunel mierzy 24,5 km.
Po całodniowej wycieczce w urokliwym Flåm, gdzie mogliśmy poczuć nadchodzącą wiosnę, podczas drogi powrotnej, przenieśliśmy się do zimowej krainy gdzie zima nie zamierzała odpuszczać, sezon narciarski był w pełni i dało się odczuć kurortowy nastrój.

Nic tak nie cieszy jak radość dziecka, przynajmniej jeśli chodzi o rodziców.
Gdy dojechaliśmy do domu po długiej podróży Hela zapytała „ Jesteśmy już na tej wycieczce ? „




































Komentarze